Dawno nie pisałem o tym jak się sprawuje mój rowerek - Commencal Ramones. Parę dni temu zaliczyłem pierwsze ostrzejsze wyjście po ostatnich problemach z kolanem. Na razie wygląda, że z nogą wszystko gra. Chociaż mam czasem takie dziwne uczucie tam, że coś powinno przeskoczyć. Co ciekawe, jak jeżdżę na rowerze to wszystko jest ok, a to uczucie pojawia się tylko w domu :P Dobra, ale nie o tym miałem pisać :) Na początek zdjęcie, które mi się na maxa podoba, wreszcie udało mi się ustrzelić moją dziką bestię w pełnej okazałości w jej naturalnym środowisku. ;)
Kilometrów na liczniku już - albo dopiero - 1541.
Tak jak już kiedyś pisałem, te kilometry to w sumie słaby wyznacznik czegokolwiek ;) ale lubię i tak jeździć z licznikiem, choćby dla wskaźnika prędkości, czasu jazdy danego dnia (bez wliczania postojów) oraz przebiegu w dniach typowo XC. A czemu uważam, że to słaby wyznacznik? Bo w dniach kiedy się np. cały dzień zasuwa na jednej miejscówce, w górę i w dół, to wychodzi tych kilometrów strasznie mała liczba. Np. w Toskanii znalazłem świetny krótki i trudny technicznie singiel, na którym spędziłem pół dnia. Wyszło tylko 12 km przebiegu, 30 minut pięcia się w górę, 5 minut zjazdu po kamieniach, i tak w kółko. Wysiłek dla mnie, i katowanie roweru, nieporównywalnie większe niż zrobienie np. 50 km w mazowieckich lasach w 2-3 godzinki.
Wracając do mojego wyjścia, wyciągnąłem cały rynsztunek - zbroja, ochraniacze kolano/piszczel, fullface i świeżo zakupione ochraniacze na łokcie, super lekkie IXS - i pojechałem na lokalne mini trasy downhillowe w Starej Miłosnej. Dojeżdża się do nich mega klimatycznym singlem, który się ciągnie parę kilometrów góra-dół góra-dół itd. Niestety mazowieckie lasy mają to do siebie, że gleby są piaskowe, i jak jest sucho to wszystkie ciekawe ścieżki powoli zmieniają się w sypką, piaszczystą nawierzchnię. Miejsca, przez które jeszcze z 2 miesiące temu, można było przelecieć niezłym piecem teraz strasznie zmulają rower i jest trochę mniejsza kontrola. Ale i tak, moim zdaniem, to jedne z najfajniejszych miejsc w okolicach Warszawy do jeżdżenia na mtb.
Chłopaki trochę zmodyfikowali traski od mojej ostatniej wizyty. Pojawiły się nowe wybicia, i chyba trochę przekopane są same trasy, sporo ciasnych zakrętów. Po pierwszych oględzinach wybrałem zjazd, który mi najbardziej podpasował, dużo ciasnych zakrętów, dwa miejsca do skoków z usypanych z ziemi mini-hopek. Spędziłem tam pół dnia, zjeżdżając... i podchodząc ;)
Pierwszy przejazd, tragedia, super wolno, ledwo się mieściłem między drzewami. Właśnie, trzeba napisać, że jest tam szalenie dużo drzew, czasem ciężko się zmieścić kierownicą między nimi. Odczuwam też, że na tych traskach lepiej by się sprawdził sporo krótszy rower niż mój Ramones. Typowe downhillówki są o wiele krótsze, i dużo łatwiej się łamią w zakrętach. No ale dojechałem na dół, jeden skok ominąłem, drugi poleciałem. Ah, nawet przelecenie takie malutkiej hopeczki daje niesamowitą frajdę :)
Dobra, drugi przejazd, pozwoliłem sobie dużo szybciej pojechać, strasznie się ślizgałem po piachu. Dojechałem do skoku, który wcześniej ominąłem, teraz go poleciałem, lądowanie w piachu, rower mnie nie słucha, sunę z zablokowanymi kołami prosto w drzewo :D Bum, na szczęście szybka ewakuacja z roweru, przetoczyłem się jakoś na bok, i od razu nowe ochraniacza na łokcie przetestowane, bo pierwszy raz wywaliłem się na łokieć i przeszorowałem nim konkretnie w dół po ściółce. Nic mi nie jest, chwila na dojście do siebie i znowu na górę :)
Po drodze dobrałem się do wentyli, i spuściłem trochę powietrza z dętek. Przypomniało mi się, że dość mocno je napompowałem, bo ostatnio jeździłem po utwardzanych ścieżkach. Niższe ciśnienie od razu pomogło, dużo lepsze trzymanie się nawierzchni było mocno odczuwalne. Następne zmiany to regulacja amora. Sektor rozkręcony na 150mm jakoś wydaje mi się, że zaburza stabilność Ramonesa, po paru próbach zostałem jakoś w okolicach 138-142 mm. To wspaniała zaleta systemu U-Turn, że w terenie, bez żadnych narzędzi, jednym pokrętłem można zmienić skok amortyzatora. Zwiększyłem też jeszcze trochę kompresję, jednak nie lubię jak się ugina mocno od byle dziurki. W lekkim terenie jest to przyjemne, jednak na gęsto usianych "falach" i zakrętach jakoś mi nie podchodzi to ciągłe "bujanie". Z tymi modyfikacjami jeździłem już do końca wypadu. Niesamowita frajda, gdy z przejazdu na przejazd coraz płynniej się pokonuje trasę. Czuję, że dużo jeszcze przede mną pracy nad odpowiednim balansowaniem ciałem, ale czuję też, że zrobiłem spore postępy od poprzedniego sezonu.
Czy wspominałem, że na trasach DH w Starej Miłosnej jest duuużo drzew? :D Jeden z przejazdów dał mi to mocno odczuć. Lądowanie po jednym ze skoków trzeba mieć mocno wymierzone, właściwie można wylądować tylko w jednym miejscu, bo dookoła wszędzie drzewa. Jako początkujący w lataniu, nie mam jeszcze super wyczucia, i cały czas szukam jakiegoś dobrego miejsca, gdzie miałbym jakiś margines błędu na lądowanie. Tu go nie było :) Za mocno się wybiłem, i trochę skręciłem w locie. Efekt? Widoczny na zdjęciu poniżej...
...zahaczyłem kierownicą o drzewo :) Na szczęście zdążyłem zabrać dłoń z gripa przed uderzeniem w sosnę, znowu jakimś cudem odskoczyłem z roweru, i znowu na łokciu i boku lądowałem. Cieszę się, że jakoś coraz lepiej mi wychodzą upadki ;) Też się trzeba tego nauczyć, niestety. Należy upadać jak najdalej od roweru, bo może nas nieprzyjemnie pokiereszować. Znowu nic mi się nie stało, parę siniaków, rower też cały. Co ciekawe, chwyt też bez żadnych obrażeń wyszedł :)
Przerwa na jedzenie i picie, i powrót do jeżdżenia. Już do końca bez gleb :) Ostatni przejazd wyszedł mi tak fajnie, że do końca dnia banan mi nie schodził z twarzy :)
A propos jedzenia i picia, jedna smutna sprawa. Ogromna ilość śmieci się wala na całej miejscówce :( Pod wybiciami, w dołkach, pod krzakami, pod drzewami. Puszki po piwie, butelki po wodzie, papierki po batonach. Wstyd Panowie (i Panie?), wstyd. Jak można zaśmiecać miejscówkę na której się spędza wolny czas. Jak tak dalej pójdzie, to za miesiąc będzie tam jak na wysypisku. Poza tym to świetny pretekst dla leśniczego, żeby zniszczyć trasy, ze względu na niszczenie przyrody, bo tym właśnie jest takie bezmyślne śmiecenie. Nie wiem co to za problem, zabrać ze sobą taką butelkę po wypiciu zawartości? Przecież to nic nie waży, a jak ją tam przywieźliście, to można tak samo ją ze sobą zabrać. Nie wiem kto tam tak śmieci, ale zastanówcie się, czy warto zostawiać odpadki i stracić fajne miejsce. Dla mnie jest to nie do pomyślenia, żeby tak niszczyć lasy.
Jeszcze o Ramonesie miałem napisać, a więc tak, sprawuje się ładnie, ale od jakiegoś czasu miałem duży problem z regulacją tylnej przerzutki (slx shadow). Pomogło sporo dogięcie wózka, musiał się skrzywić od gleby. Teraz wygląda to tak, że nic nie hałasuje podczas kręcenia, ale nie przeskakuje łańcuch idealnie po zmianie biegu. Nie wiem, czy winić manetkę, która jest klasy Deore, czyli niższa od SLX, i może to nie współgra idealnie. Czy może to już czas na zmianę/wyczyszczenie pancerzy? A może to kwestia kasety lub tylnej piasty, bo patrząc z góry - wszystkie zębatki zdają się falować. Na początku myślałem, że są pogięte, ale falują wszystkie razem - identycznie. Więc to chyba coś z piastą jest nie tak. Aha, można ustawić to tak, żeby manetka idealnie przerzucała biegi, ale wtedy dobiegają hałasy z napędu podczas pedałowania. Póki co wolę wersję z cichym napędem i nie do końca dobrze wchodzącymi biegami... Jak rozwiążę ten problem to napiszę co było przyczyną.
Zacząłem też myśleć o trochę krótszym mostku. Generalnie nadal się na maxa jaram swoim rowerkiem, podoba mi się niesamowicie jego wszechstronność. Zmniejszenie skoku do 120-130, podniesienie siodełka, zmniejszenie kompresji i powstaje rower świetny na mazowieckie lasy, taki prawie XC, świetnie łykający korzenie i małe nierówności. Zwiększenie skoku, obniżenie siodełka - i świetnie się sprawdza w górach. Przetestowany na kamieniach i dość stromych zjazdach w Apeninach :) Czułem się świetnie i pewnie. Sektor RL spisywał się bardzo dobrze. Rama trzyma się dobrze, ze 2 odpryski na razie tylko, pewnie od kamieni.
Jeśli chodzi o zużycie to chyba najbardziej są skatowane pedały Deity Decoy, swoje przeszły, uważam, że i tak świetnie się trzymają. Wielokrotnie przyhaczyły o różne powierzchnie, w tym beton :) Straciłem jednego pina, i ciągle zapominam go dokupić.
Korba Truvativ Blaze 2.0 24/36 + rockguard - wizualnie tylko się sporo zjechała. Czarny lakier ostro schodzi, i buty mam od niego całe czarne ;/ Działa wyśmienicie. Brak luzów na supporcie, ze zdjętym łańcuchem kręci się wszystko super lekko.
Prawa klamka od hamulca Avid Juicy 3 miała taką pomarszczoną farbę, jak dotknąłem to się rozsypało wszystko i tak teraz to wygląda. Stało się to dopiero niedawno, wcześniej nie było tych "zmarszczeń".
Oponki Geax Sturdy 26×2,25 i Geax Saguaro 26×2.2 to nadal mój priorytet do wymiany, Saguaro mi się ślizga praktycznie po każdej nawierzchni, i trochę się już zużyła. Sturdy jest świetna, bardzo mi odpowiada, jeśli chodzi o trzymanie się nawierzchni, ale jest za ciężka (chyba 950g), będę szukał czegoś podobnego, tyle że lżejszego. Chciałbym zrzucić z 1kg jeszcze z Ramonesa, i wydaję mi się to bardzo łatwe do osiągnięcia bez zrujnowania się finansowego, bo mam też jeszcze pozostałe po górach ciężkie dętki ;) Myślę, że z pół kilo na samych kołach da się łatwo zyskać. Oczywiście mowa o kołach na mazowieckie lasy, bo w góry lepiej coś cięższego mieć.
Hehe, ale się rozpisałem ;) To do następnego :)
Ah, jeszcze sobie coś przypomniałem. Nie będę już więcej pisał co niedługo się pojawi na blogu, bo ciężko mi idzie pisanie tych zaplanowanych rzeczy (patrz - serwisowanie roweru, czyszczenie napędu itd itp), a najlepiej wychodzą spontaniczne posty, jak ten powyżej ;) Tak więc, nie wiem kiedy i co się tu pojawi w najbliższej przyszłości. Wiem jedno, zajawka na rower ciągle u mnie rośnie, więc cały czas coś tu będę pisał :)
Zajawka jest najważniejsza :) Rowerek niezłe cacko, udanych wypraw!
OdpowiedzUsuń